A więc mamy ostatni rozdział tomu pierwszego.
W kwietniu lub maju ruszy tom drugi dokładne informacje podam, gdy będę dokładnie wiedział.
Zapraszam do czytania.
Wpatrywałem się jeszcze trochę w
moich przyjaciół jak odchodzą do obozu, wolałem być pewny, że
nie zostaną gdzieś w pobliżu i nie spróbują ruszyć mi z pomocą.
Całe szczęście biegli przed siebie w stronę domu dzięki czemu
mogłem zaczynać przygotowania.
Umocniłem krzesłami i regałami
wszystkie drzwi i okna prowadzące na stacje, nie chcę, żeby nie
żywi zbyt szybko dostali się do środka. Butle z gazem wszystkie
zostały odkręcone w środku stacji prosto nad wyłazem prowadzącym
na dach, ledwo szło oddychać, cały czas miałem zasłonięte drogi
oddechowe, by przypadkiem nie stracić przytomności, w zgliszczach
stacji znalazłem stare radio na baterie, i parę kaset,
najwidoczniej szef stacji był jakimś pasjonatem takich urządzeń.
Ze względu na apokalipsę mało kogo
interesowały baterie, więc nie miałem problemu ze zlokalizowaniem
ich. Zrobię więcej zamieszania wśród przeciwników. Zabrałem ze
sobą radio, kasety i baterie, wszedłem na dach gotowy by zaczynać
powstrzymywanie hordy idącej na Drzewce, pod ręką cały czas
trzymałem dwie zapalniczki, masę papieru do podpalenia, który
miałem pod kurtką, żeby nie zmókł na śniegu.
Po paru minutach oczekiwania
zauważyłem dwa pojazdy ciągnące za sobą trupy. Sam przeciwko
tylu wrogom nie dasz rady, uciekaj, mówiłem sam do siebie, kurwa
wątpliwością nie było końca, powstrzymałem siebie jednak przed
haniebną ucieczką, muszę obronić swoją rodzinę to jest
największa motywacja, odpaliłem radio najgłośniej jak się dało,
strasznie charczało, więc muzykę słychać było tyle o ile,
jednak w dalszym ciągu zdawało egzamin, sztywni zwabieni muzyką i
szumami zaczęli coraz bardziej odchodzić od samochodów i zmierzać
w moim kierunku, patrzyłem na to z satysfakcją.
Pojazdy momentalnie się zatrzymały,
kierowcy zapewne nie wiedzieli co się dzieje, aczkolwiek wydaje mi
się, że domyślali się po tym jak ich wcześniej zaatakowaliśmy,
tym razem jednak klakson im nie pomagał, sztywni całkowicie
zignorowali odgłos za którym tak długo podążali i zdecydowali
się iść w kierunku nowego źródła dźwięku, mimo wszystko
chwilę triumfu szybko przeminęły, napastnicy dostrzegli mnie na
dachu i zaczęli strzelać w moim kierunku. Schowałem się licząc
na to, że żaden pocisk nie trafi we mnie, nie mogłem zginąć
bynajmniej nie teraz, gdy jestem tak blisko zatrzymania marszu
umarłych.
Sięgnąłem po swój pistolet
zapominając, że oddałem go swoim przyjaciołom, kurwa jestem w
potrzasku, jak się wychylę to szybko mnie odstrzelą, a wtedy nie
dam rady wysadzić stacji, wtedy z pomocą przyszli sztywni, którzy
byli w pobliżu samochodów, momentalnie ruszyli w kierunku
wystrzeliwanych pocisków dzięki czemu napastnicy musieli schować
się z powrotem w środku, wstrzymując ostrzeliwanie. To była moja
szansa, stanąłem na nogi pokazując się zarówno sztywnym jak i
dwóm osobom w pojazdach i zacząłem krzyczeć ile sił w płucach
dorzucając kolejny dźwięk, mogący zwabić jak największą liczbę
martwych.
Wszystko szło zgodnie z planem, coraz
więcej zarażonych zbliżało się w moją stronę, a Ci w autach
nie mogli nic poradzić bo grupa innych zainfekowanych próbowała
dobić się do nich.
Ukręciliście na siebie bata, teraz
nie jesteście w stanie w jakikolwiek sposób mnie powstrzymać –
pomyślałem.
Zombie byli coraz bliżej stacji,
pierwsze osobniki zaczęły dobijać się do umocnień, jeszcze
chwilka i będę mógł realizować swój plan. Podszedłem do wyłazu
dachowego przez który się dostałem na górę, przygotowany do
zakończenia swojej historii, myśląc po raz ostatni o swojej
rodzinie.
Moja córko obyś przeżyła, może
zapamiętasz mnie w jak najlepszy sposób mimo że nie uważam się
za dobrego rodzica, żono zatroszcz się o naszą córkę i resztę
grupy, po tym co pokazałaś w Rynarzewie wiem, że jesteś silną
kobietą i chyba Ciebie nie doceniałem. Przyjaciele dbajcie o siebie
nawzajem, odnajdźcie nowe schronienie i odbudujcie cywilizacje.
Mamo, Tato mam nadzieję, że udało się wam przeżyć i jesteście
w bezpiecznym miejscu, obyście za szybko nie dołączyli do mnie.
Siostro, między nami zawsze się różnie układało, jednak wierzę,
że bezpiecznie uciekliście z miasta i gdzieś tam żyjecie.
Żegnajcie wszyscy będzie mi Was brakować.
W momencie mówienia tych ostatnich
słów usłyszałem jak martwi dostają się do środka, a ja
pogodzony ze swoim losem zamknąłem oczy, rzucając podpalone
papiery i zapalniczki w środek budynku, prosto na butle gazowe.
Nastąpił wybuch.
Nie wiem ile czasu minęło od
wybuchu, wszystko mnie bolało, byłem potłuczony i zmarznięty.
W momencie wybuchu dach pode mną pękł
sprawiając, że spadłem prosto w dół stacji, szczątki dachu
spadły przysypując i raniąc mnie, z jednej strony było to o tyle
dobre, że szywtni nie mieli do mnie dostępu, dzięki czemu
przeżyłem, z drugiej jednak byłem uwięziony. Ubranie, które
posiadałem na sobie było mocno uszkodzone przez co bardziej
odczuwałem mroźną temperaturę jaka panowała na zewnątrz.
Musiałem postarać się wydostać spod tych gruzów, nie mam pojęcia
ile byłem nie przytomny i ile czasu minęło od wybuchu.
Po około dziesięciu minutach udało
mi się wydostać na zewnątrz, wszystko w około było zniszczone,
pełno dymu rozchodziło się wszędzie, całe szczęście stacja
była praktycznie zniszczona dzięki temu tylko nie udusiłem się. W
okolicy nie było widać żadnego ruszającego się martwiaka, nie
było także śladu hordy i tych którzy ją prowadzili. Wszędzie
widziałem pełno spalonych i poturbowanych ciał.
Dopiero po chwili dostrzegłem w
oddali jeden z pojazdów, którymi poruszali się nasi wrogowie, nie
widząc zagrożenia wokół mnie podbiegłem do niego jak
najszybciej. Był praktycznie nietknięty, zero śladów walki,
dlaczego zostawili jeden samochód. Zajrzałem do środka, niestety
kluczyków także nie było, czyżby zostawili go tutaj celowo, może
próbowali zwrócić jakoś swoją uwagę i jeden z nich opuścił
auto. Mam nadzieję, że nie będzie dane mi się tego dowiedzieć.
Wróciłem na stację w poszukiwaniu stalowego pręta, który
towarzyszył mi od początku apokalipsy a którego nie oddałem swoim
towarzyszom. Dzięki temu nie byłem kompletnie bezbronny, chciałem
jak najszybciej dotrzeć do swojego obozu, oby nic im się nie stało.
Jak najszybciej wyruszyłem w drogę,
wolałem iść lasem, nie dość że szybciej dotrę do celu to
dodatkowo uniknę walki przeciwko większej grupie trupów, jeśli
jakakolwiek została tutaj w okolicy. Coraz bardziej odczuwałem
niską temperaturę jaka panowała na zewnątrz, nie mogłem się
jednak zatrzymać, byłem zbyt blisko domu i dodatkowo żyłem,
najwyżej się przeziębię. Czekajcie na mnie przyjaciele już do
Was wracam.
Około dwóch kilometrów od domu
zostałem zaatakowany przez piątkę umarłych, pierwszy jaki na mnie
wyskoczył zza drzew był facetem około pięćdziesięcioletnim,
sądząc po ubraniu pracował w okolicznym składzie węgla, nos
zwisał mu z twarzy ledwo w ogóle się trzymając, nie czekając na
jakikolwiek ruch z jego strony szybko wykonałem pewny krok i
zaatakowałem wbijając mu ostrą końcówkę w jego oko, padł
martwy. Pozostała czwórka,, która dość szybko wynurzyła się z
ciemności, podążając w moją stronę. Wtedy zauważyłem spadek
ich prędkości, byli dość mocno pokryci śniegiem, który nie
przestawał padać, a nawet odwrotnie padał coraz mocniej, jak by w
obliczu apokalipsy ludzkości natura zaczynała przypominać sobie do
kogo należy ziemia, a może to też brak samochodów, ludzi którzy
grzali w piecach, fabryk generujących dużą ilość ciepła, nie
znam się na takich rzeczach.
Czwórka zombie zbliżała się do
mnie w powolnym tempie, można rzec, że normalnie nie stanowiły by
zagrożenia i wyzwania, jednak ze względu na to, że sam byłem
zarznięty to wolałem nie ryzykować, zebrałem się w sobie i
szybkim sprawnym krokiem wykończyłem martwego którym była
kobieta, znana mi ekspedientka z pobliskiego sklepu niestety nie było
czasu na sentymenty, więc nawet nie zawahałem się przed
ukończeniem jej żywota. Kolejny sztywny był młodym chłopakiem,
przed apokalipsą cały świat stał przed nim otworem, marnie
niestety skończył. Następnego dobiłem równie szybko poprzednich,
tak samo ostatniego truposza, ciekawe czy było to małżeństwo,
zważając na ich podeszły wiek przed tymi wydarzeniami, to byli
staruszkowie cali pokiereszowani od góry do dołu, nie mieli łatwej
śmierci.
Wybrałem się w dalszą drogę,
powoli krocząc do celu, będąc bardzo blisko domu wyszedłem z lasu
wchodząc na drogę asfaltową, teraz wystarczyło iść by dotrzeć
do skrętu w polną drogę z zagajnikiem drzew za którym znajdował
się cel mojej podróży.
Dotarłem praktycznie do skrętu, gdy
na poboczu ujrzałem dwóch sztywnych przy jakimś ciele, zrobiło
się gorąco. Szybko podbiegłem do dwójki martwych i sprawnym
ruchem wykończyłem dwójkę z nich, gdy spojrzałem na ciało
leżące pod moimi nogami doznałem szoku to był Krystian, klęknąłem
przy nim odwracając go twarzą do siebie, nagle mój szwagier
otworzył oczy.
- Arek, ty żyjesz? Jak to możliwe,
widzieliśmy wybuch.
- Jak widać żyję, cudem udało mi się
przetrwać wybuch, chociaż tego nie planowałem. Co się stało co
zresztą?
- Sztywni, cała ich masa, zostaliśmy
zaatakowani, wybuch nie dał rady zatrzymać ich wszystkich.
- Gdzie reszta, co się stało z innymi?
- Zostali w domu, ściągając na siebie
wszystkich ich i dając mi czas na ucieczkę, Karolina tak
zdecydowała, kazała mi zabrać Tosię i uciekać, gdy biegłem
widziałem jak trupy dostają się do domu, nikt nie zdążył uciec.
- słysząc to zacząłem płakać, nikt nie przeżył jak to
możliwe, nie udało mi się ich uratować, ale chwila Tosia, był
z nią. Skoro nie udało mu się uciec, to gdzie moja córka.
Gdzie jest Tosia.
- Przepraszam Arek, przepraszam –
mówiąc to, Krystianowi płynęły łzy po policzkach, nie dał rady
nic więcej powiedzieć tylko wskazał wzrokiem na pewne miejsce, a
później umarł z wycieńczenia i obrażeń jakich doznał.
Podszedłem cały się trzęsąc do
miejsca które wskazał, żaden rodzic nie powinien widzieć tego co
ja zobaczyłem. Padłem na kolana zalewając się łzami i podnosząc
pogryzione martwe ciało mojej kochanej córeczki. Mojej małej
kochanej księżniczki. W tym momencie odechciało mi się żyć,
straciłem wszystko na czym mi zależało.
Straciłem sens życia.
KONIEC TOMU 1
Dzięki za odpowiedź, ale pisz proszę na tego bloga: goraca-krew.blospot.com, a nie na: ciunas-story.blogspot.com ponieważ ten drugi prowadzę z przyjaciółką, pod tym blogiem odpowiadamy obie na komentarze, a Twojego bloga czytam tylko ja i Iara mogłaby to potraktować jako pomyłkę lub spam. Oczywiście zapraszam serdecznie do czytania naszej opowieści:)
OdpowiedzUsuńOstatnio nie komentowałam, bo nie miałam czasu czytać, ale wkrótce ponownie zacznę cię dręczyć moimi uwagami ;) Pozdrawiam:)
Miło to słyszeć:)
OdpowiedzUsuń