wtorek, 5 marca 2019

Rozdział Trzeci - Droga

Nareszcie rozdział trzeci. Dowiecie się jaką drogę obrał Arek i czy wszystko poszło tak jak tego chciał.



Nie mam czasu na zastanawianie się którędy jechać. Obie drogi są ryzykowne. Miasto na pewno jest pełne przerażonych ludzi, tak samo jak zapewne pełno szwendaczy. Z kolei istnieje szansa że ludzie w pośpiechu opuszczają miasto i obwodnica będzie zakorkowana i poza ludźmi pełna ich. Kurwa                   Arek weź się w garść, żona i córka ciebie potrzebują – powiedziałem sam do siebie. Ruszam obwodnicą, możliwe że wszyscy nie zdążyli się tam udać, szczerze powiedziawszy zabrzmi to egoistycznie, ale mam taką nadziej, w tym momencie nie dbam o nikogo, najważniejsze żebym zdążył. Ponownie dopadł mnie dylemat, spod mojej firmy w stronę obwodnicy prowadzą dwie drogi.             Pierwsza szybka, ale prowadząca w całości po głównej ulicy gdzie pełno firm, druga dłuższa prowadząca bocznymi drogami i dopiero w połowie wyjadę na główną ulice parku przemysłowego. Pomknąłem dłuższą drogą, jeśli będę jechał szybko to nadrobię te zbędne kilometry. Skręciłem w lewo, włączyłem radio. W radiu na każdej stacji mówili to samo „zaatakował nieznany wirus, przez który ludzie tracą rozum i atakują siebie nawzajem, prosimy o pozostanie w domach i czekanie na służby ratownicze. Pod żadnym pozorem nie zbliżać się do zarażonych wirusem.” Tak jasne zostać w domach i czekać na pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Z jednym mieli racje unikać zarażonych, zapomnieli tylko dodać że są to martwi którzy chcą nas po prostu zjeść i najlepszą obroną jest zabicie ich poprzez rozwalenie głowy.
            Po przejechaniu stu metrów skręciłem w prawo. Spory kawałek drogi jechałem prosto bez żadnych problemów, boczna droga gdzie tylko jedna mała firma stoi była całkowicie przejezdna.                    Dotarłem do głównej ulicy, teraz muszę skręcić w lewo i przemknąć przez jeden z najgorszych odcinków. Trzy kilometry prostej drogi pełnej firm po bokach. Już po skręcie ujrzałem makabryczne widoki. Ludzie biegali i uciekali w panice przed sztywnymi, których przybywało coraz więcej, widziałem jak wiele razy padali ich ofiarą i zostają rozerwani na strzępy. Przejeżdżając obok chłopaka który nie zdążył uciec i właśnie został ugryziony, spotkałem się z nim wzrokiem. Ten moment zapamiętam na długo, odepchnął od siebie zombie i chwiejnym krokiem ruszył do mnie, jego błagalne oczy spojrzały na mnie i wołały o pomoc, o to bym na niego poczekał. Niestety dla niego był to koniec, nie mogłem mu pomóc, nie mogę ryzykować dla obcych ludzi, nie teraz, gdy potrzebuje mnie rodzina.
            Przyspieszyłem, dojeżdżając do zakrętu który mnie dzielił od wyjazdu z parku i wyjazdu na drogę między Bydgoszczą a Toruniem napotkałem pierwsze trudności. Dwa auta stały obok siebie, tak że nie sposób było ich uniknąć, musiałem jakoś je przestawić.
            Zatrzymałem auto bardzo blisko i wysiadłem biorąc moją broń do ręki. Ostrożnie zbliżałem się do aut nie tracąc czujności, zza auta wyszła dwójka zombie. Mężczyźni w wieku gdzieś około 30 lat, jeden strasznie poturbowany szedł strasznie powoli, miał dwie złamane ręce więc z nim mogłem sobie poradzić bez problemu. Drugi umarły wyglądał znacznie lepiej, jeśli tak to można nazwać. Garnitur który miał na sobie był w strzępach, pierwszy raz w życiu widziałem płuca, bynajmniej to co z nich zostało. Podbiegłem najpierw do sztywnego, który był w lepszej kondycji i szybkim pchnięciem wbiłem mu ostrą końcówkę mojego pręta w jego oko unieszkodliwiając go raz na zawsze. Na drugiego chwile popatrzyłem zbliżał się do mnie powolnie, przez to że miał ręce nie sprawne nie stanowił zagrożenia, no chyba że ktoś będzie działał bezmyślnie. Gdy był już bardzo blisko chciał się na mnie rzucić, zrobienie uniku nie sprawiło mi problemu. Upadł na ziemię, na próżno próbował wstać , z obrzydzeniem podszedłem i zakończyłem jego męki. Teraz mogłem zająć się moją przeszkodą. Po przeszukaniu faceta w garniturze znalazłem klucze do alfy romeo, jednego z aut blokujących przejazd. Usiadłem za kierownicą i odblokowałem sobie możliwość dalszej wędrówki.
           Wróciłem do auta i popędziłem dalej. Skręciłem w stronę Bydgoszczy, jadąc cały czas prosto przez około dwadzieścia kilometrów dojadę do Białych Błot i przychodni. Jest to trasa na której można jechać z dużą prędkością, o ile nie napotkam żadnych więcej problemów. Trasa ta ma po jednym pasie w obie strony a po bokach ma las, jadąc siedem kilometrów dotrę do obwodnicy. Całą trasę nazywam obwodnicą bo tak jest łatwiej i szybciej.
           Do tej pory szczęście w dość dużym stopniu mi dopisuje i oby tak zostało. Ulica była dość spokojna, zero samochodów, sztywnych, ludzi, przyspieszyłem jeszcze bardziej, jeśli będzie tak dalej to na pewno dotrę do żony w dobrym tempie. Mijając ostatni łuk za którym zaczynała się obwodnica dostrzegłem stojące auto, nie zwalniając ominąłem je, nie zauważając jednego ze sztywnych, który zapewne zwabiony dźwiękiem silnika akurat wszedł na mój pas. Za późno było już na reakcje, z impetem wjechałem w umarłego i straciłem panowanie nad kierownicą, zjeżdżając w las i uderzając o drzewo, straciłem przytomność.
           Ocknąłem się po jakimś czasie z bólem głowy, z której leciała mi krew i bólem lewej ręki. Całe szczęście nie jest złamana mogę nią ruszać. Musiałem posiedzieć przez chwilę i dojść do siebie, siedziałem tak i myślałem nad tym co dalej robić po tym jak już dołączę do żony.
           Nagle zapragnąłem ją zobaczyć, wyjąłem telefon by spojrzeć na jej zdjęcie. Ujrzałem godzinę 13:30, kurwa straciłem prawie dwie godziny, muszę wziąć się w garść, zapomnieć o bólu i ruszyć w dalszą drogę. Mój samochód już nie był w stanie kontynuować podróży, na desce rozdzielczej paliła się kontrolka informująca mnie o braku oleju. Przy poślizgu musiałem w coś uderzyć spodem auta i przedziurawić miskę olejową. Odwróciłem się do tyłu i rozejrzałem się po okolicy.
           Zombie który spowodował wypadek czołgał się w stronę auta bardzo powolnie, bo tylko jedną ręką wymachiwał. Najwidoczniej nasze zderzenie musiało mu połamać resztę kończyn. Zabrałem ze sobą pręt i wyszedłem z auta, oby tylko samochód, który omijałem działał. Wkurwiony zbliżyłem się do sprawcy mojego wypadku, był to jakiś emeryt, ślad bo ugryzieniu miał na ręce, zapewne został ugryziony w mieście, nie wiedząc co go czeka wsiadł do auta i uciekał. Moje nerwy sięgnęły zenitu, wyładowałem je na szwendaczu, zmasakrowałem jego głowę w drobny mak, dopiero wtedy poczułem ulgę i mogłem zająć się tym czym powinienem. Przysunąłem się do samochodu, prawie wyzionąłem ducha, gdy starsza kobieta uderzyła w szybę. Teraz wszystko nabierało sensu, to ona musiała się zmienić podczas jazdy i ugryźć staruszka, on się zatrzymał i zapewne chciał uciec. No stary daleko nie dotarłeś – powiedziałem, odwracając się do zmasakrowanego przed chwilą przeze mnie starszego faceta. Odsuwając się od auta otworzyłem je, staruszka wypadła z auta na ziemię i nim zdążyła wstać jej głowa spotkała się z moją zimną stalą. Szybko załatwione, za długo tu jestem. Wsiadłem do starego forda focusa, modląc się przekręciłem kluczyki w stacyjce, po chwili kręcenia , auto odpaliło. Wróciłem jeszcze do swojego rozbitka, po przepakowaniu kanistrów byłem gotowy do dalszej drogi.
            Trzynaście kilometrów tyle mi zostało do celu wcisnąłem gaz do podłogi i z piskiem opon wyrwałem do przodu. Trasa wydawała się dość pusta, cieszyłem się z tego powodu. Na moje nieszczęście nie na długo. Po dziewięciu kilometrach trafiłem na zaporę składającą się z rozbitych samochodów, było ich na oko 10. Zgasiłem szybko silnik, wziąłem broń, wypakowałem dwa kanistry i pośpiesznym krokiem, schodziłem z obwodnicy.
            Nie trzeba być geniuszem by przeliczyć, że w okolicy tylu rozbitych aut muszą być oni, co najmniej dziesiątka jeśli byli to sami kierowcy. Nie myliłem się po przerzuceniu kanistrów i przeskoczeniu ogrodzenia, już pierwsi wychodzili z wraków. Zostały mi cztery kilometry do mieściny i około pięć do przychodni, pokonam je pieszo. Żwawym krokiem, na tyle żwawym by uciec zombie, zbliżałem się do celu mojej podróży.
             Zmęczenie dawało się coraz bardziej odczuwać, kanistry z każdą chwilą wydawały się być cięższe, po napełnieniu nie dam rady ich donieść, potrzebuje auta. Ku moim oczom ukazała się stacja benzynowa, powoli i z uwagą przybliżyłem się. Na parkingu stał tylko jeden czterokołowiec, moja szansa by pod przychodnie trafić pojazdem.
            W środku stacji było jasno, nie dojrzałem żadnej sylwetki, drzwi otworzyły się automatycznie. W sumie wyglądało to tak jak by tutaj sztywni nie zdążyli dojść. Sięgnąłem po wodę z półki otworzyłem i połowę butelki opróżniłem od razu. Musiałem odblokować jakoś dozowniki, pojęcia nie wiem jak poza tym, że robią to jakoś na komputerach.
            Chwile mi zeszło, zanim udało mi się dojść do tego jak działa ten system, szukając kluczy od jedynego auta jakie stało na stacji usłyszałem hałas dochodzący z zaplecza. W tym momencie chciałem by był to jeden z nich i miał klucze przy sobie. Nie okradłbym żywego człowieka, nie jestem taki. Skradając się po cichu do źródła hałasu, utwierdziłem się w przekonaniu że mimo przeciwności szczęście mnie nie opuściło do końca. Otworzyłem drzwi, na zapleczu stał były pracownik stacji, wyglądał okropnie, jedną rękę miał całą zjedzoną, widać było kość w pełnej okazałości, po koszuli zostały strzępy, flaki zwisały do kolan, okropny widok, nie wiem czy kiedyś dam radę patrzeć bez odruchów wymiotnych. Pewnym pchnięciem przebiłem mu głowę. Znalazłem to czego chciałem, klucze od auta.
           Parę minut później byłem gotowy, samochód zatankowałem do pełna, w bagażniku miałem pięćdziesiąt litrów benzyny, a także pełno picia, jedzenia i papierosów, które zabrałem ze stacji. Po chwili jazdy nareszcie byłem u celu mojej podróży, mijając jeden z zakrętów widziałem budynek który mnie interesował.
           W końcu przychodnia.

3 komentarze:

  1. Bohater od razu założył, że zarażeni są martwi. Jest lekarzem? Ludzie czasem mają bardzo poważne rany i lecą na adrenalinie, a kanibalizm nie musi być oznaką zombie. Weźmy chociaż takiego Hannibala, zdarzyło mu się kogoś ugryźć i był jak najbardziej żywy XD Druga kwestia to rodzaj zombie. A może jest lekarstwo? Co innego obrona konieczna, a co innego zabijanie zarażonych bez pewności, że są martwi. W "Fear the walking dead"" widać wyraźnie, jak na początku ludzie czekają na lekarstwo, pomoc, mają nadzieję, a dopiero w ostateczności zabijają. I reakcje gdy wojsko zabijało zarażonych. Tego mi tu zabrakło, tej niepewności, co się dzieje, od razu przeskoczyliśmy w moment, w którym bohater jest pewny, że wie, z czym ma do czynienia i jak to zabić, ba, przyjął to ze spokojem i zachowuje się jak prawdziwy "zombie hunter" XD Choć to masakrowanie głów zombie niepokojąco wskazuje na problemy psychiczne bohatera...
    I skąd on wie, że ugryzienie to wyrok śmierci? A może to ja się pogubiłam i ta apokalipsa trwa już tygodniami, tylko dopiero dotarła do bohatera? I dlatego ciągle mija zombie, a żywych ludzi nie widać?
    Jesteśmy w uniwersum TWD? Bo jeśli tak, to tam nie ma terminu "zombie" i w ogóle nie powinien się pojawić. A jeśli nie, to czemu bohater tak unika tej nazwy na rzecz sztywnych, martwych, szwendaczy itp.? Dopóki nie obejrzałam TWD, nie przyszło mi do głowy nazywać zombie w ten sposób.
    Jestem okropna, wiem XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Bohater naczytał się, naoglądał zbyt dużo filmów i książek o apokalipsie zombie. Dlatego nie miał zamiaru czekać na lekarstwo i nawet nie myślał że takie powstanie. Żywych ludzi nie widać, gdyż Ci mądrzy się schowali, udali do punktów ewakuacji które powstały, Ci mniej sprytni teraz kroczą wśród umarłych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co tutaj napisałeś powinno znaleźć się w tekście, jako przemyślenia bohatera lub wyjaśnienia narratora. Wtedy byłoby ok.

      Usuń