czwartek, 21 marca 2019

Rozdział Piąty - Wreszcie Razem


No to mamy kolejny rozdział, udało się dodać w terminie mimo wielu przeciwności losu



          Po odczytaniu skierowanej do mnie wiadomości nie ukrywałem zadowolenia i szczęścia. Moja żona i córka żyją i są bezpieczne w domu, czas abym ja do nich dołączył, skierowałem się do wyjścia.
           Znalazłem się przed przychodnią, spokojnie szedłem do auta spoglądając na boki,nigdy nie wiadomo czy w czasie mojego pobytu w budynku, nie zebrało się więcej sztywnych w okolicach, dla własnego bezpieczeństwa lepiej zachować czujność. Podchodząc do samochodu usłyszałem warczenie i ciche wołanie pomocy, zbliżyłem się do źródła hałasu.
            Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, mimo iż nie powinien, za rogiem leżała osoba, przez którą prawie straciłem życie w gabinecie. Jan leżał bezwładnie, pożerało go dwóch sztywnych, nie miał siły do dalszej walki. Z brzucha zwisały mu flaki, dwie starsze kobiety zajadały się nimi w najlepsze. Miałem ochotę cofnąć się do samochodu i odjechać, ale nie jestem taki. Nie mogę się w kogoś takiego zamienić, pomimo tego co dzieje się na świecie ja nie muszę się zmieniać w zimnego skurwiela. Zanim zombie zdążyły zareagować na moją obecność padły martwe. Mężczyzna spojrzał na mnie ostatkiem sił, nie miał siły mówić, widać było że chce mnie przeprosić.
          - Nie trzeba było próbować mnie zostawić i uciekać samemu, doigrałeś się, i to w jakiej sytuacji teraz jesteś, jest tylko i wyłącznie Twoją winą, nie bój się, zrobię ostatnią rzecz dla Ciebie i nie pozwolę zostać jednym z nich. - Po tych słowach zakończyłem jego żywot.
           Trzy minuty później byłem w środku mojego pojazdu z zapasami i benzyną. Przed
odjechaniem sięgnąłem z tylnej kanapy paczkę papierosów. Musiałem zapalić, zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Zegar w samochodzie wskazywał godzinę szesnastą, powoli ściemniało się na zewnątrz, mam nadzieję na dotarcie przed zmrokiem.
            Z Białych Błot do Drzewiec było około sześć kilometrów, po drodze trzeba było minąć wioski takie jak Kruszyn Krajeński, Lipniki i Murowaniec, a jeszcze gdybym chciał najszybszą drogą się tam dostać to bym musiał przejechać około sto metrów obwodnicą do małego zjazdu. Nie za bardzo chcę wjeżdżać z powrotem na trasę szybkiego ruchu szczególnie, że prowadzi ona w drugim kierunku a dokładnie na Poznań, nie wiem jak trasa tam wygląda, a lepiej nie ryzykować.
           Dla kogoś kto nie zna okolic mogło by być ciężkie dotarcie w moje strony, dobrze że mieszkam tu jakiś czas i znam długą drogę, ale prowadzącą lasem, jedynie przez chwile mijał bym tamtędy działki R.O.D, mamy listopad nikogo tam nie powinno być. Spaliłem fajka i wyrzuciłem niedopałek przez okno, miałem plan, troszkę się uspokoiłem, byłem gotów do jazdy. Chciałem ruszać, ale nagle poczułem dziwne wibracje w nodze, mój telefon dzwonił, szybkim ruchem wyjąłem go i spojrzałem na ekran, dzwoniła moja mama, przez pośpiech zapomniałem całkowicie o rodzicach. Co się z nimi dzieje, są w Niemczech, czy u nich dzieje się to samo co u nas?
        - Halo mamo -
        - Arek, wreszcie odebrałeś – usłyszałem drżący głos mamy – wszystko u Ciebie w porządku? Od  paru godzin próbujemy się z Tobą skontaktować. 
        - Próbujemy? -
        - Tak, tata, Justyna i ja. Wszystko dobrze? Gdzie jesteś, dziewczyny są całe? -
        - Jestem blisko domu, droga z pracy nie była zbytnio przyjemna. Karolina i Tosia są w domu wszystko z nimi dobrze, a co z wami? U was dzieje się to samo co tutaj ? Justyna i Paweł są cali? -
        - Niemcy ogłosiły stan alarmowy, zaraz konwój ewakuacyjny po mnie i tate przyjedzie. -
        - Więc na całym świecie doszło do tego samego. A co z moją siostrą? -
        - Rozmawiałam z nimi gdzieś godzinę temu, udawali się do strefy ewakuacyjnej, powinniście zrobić to samo, zabierz dziewczyny i uciekajcie. -
        - Teraz już za późno, w ciągu godziny mogło się wiele wydarzyć, sztywnych przybywa, nawet jak bym chciał to głową muru nie przebije mamo. Przepraszam muszę kończyć, jeszcze troszkę  drogi mi zostało. -
        - Arek, uważaj na siebie, będę się za Was modlić, kocham Was. -
        - Również uważajcie, miejmy nadzieję że do zobaczenia. -
Rozłączyłem się, momentalnie telefon stracił zasięg, zapewne były to ostatnie podrygi łączności. Płakała, dobrze to słyszałem, mi samemu łzy napłynęły do oczu. Rozmowa dodała mi trochę otuchy, moja rodzina była bezpieczna, przynajmniej pozornie.
          Ulica którą jechałem była pusta, czułem pozorne poczucie samotności, nigdy nie wiadomo czy jednak gdzieś nie wyskoczy mi pod koła jeden z nich, nic się takiego nie stało. Sto metrów dzieliło mnie od wjechania do lasu i prostej, trzy kilometrowej, pustej drogi do domu.
         Nie mogłem się powstrzymać, wycofałem auto, podjadę na wiadukt który znajduje się ponad obwodnicą. Byłem ciekaw czy droga na Poznań jest tak samo pusta jak droga między Toruniem a Bydgoszczą. Stanąłem na wiadukcie, oczy wyszły mi na wierzch. Cała ulica była zakorkowana, widać było pełno zniszczonych od wypadków aut. W niektórych pojazdach siedzieli jeszcze żywi ludzie, a na zewnątrz już kręciło się wielu żywych trupów. Straszny widok, oni wszyscy byli skazani na śmierć. Około cztery kilometry od domu, dobrze że to sprawdziłem, będzie trzeba uważać i zachować czujność, oby tylko sztywni nie zmienili kierunku w naszą stronę.
          Leśna droga była tak samo spokojna jak boczna ulica którą odjeżdżałem z przychodni. Szum drzew i wszechobecna pustka uspokajały, można było myśleć co będzie dalej. Dojeżdżając na kraniec lasu znalazłem się na drodze asfaltowej, teraz sto metrów prosto, po którym skręcę w prawo minę mały zagajnik i znajdę się na mojej posesji. Przyroda i położenie mojego domu idealnie sprzyjało do dłuższego przeżycia. Mało widoczny dom dla martwych jak i żywych.
          Pięć minut później wkroczyłem na polną drogę, która bezpośrednio prowadziła pod bramę wjazdową na mój teren. Serce zabiło mi szybciej w momencie zobaczenia grupki szwendaczy. Chcieli dostać się na mój teren, z oddali dojrzałem cztery sylwetki na zewnątrz walczące z umarlakami. Wdusiłem gaz do dechy podjeżdżając prawie pod samą bramę, jednocześnie zaciekawiając trupy. Wyszedłem z czterokołowca z bronią w ręku, dziesięć przeciwników tyle ich było. Słyszałem wołanie Karoliny, nie miałem czasu tam spojrzeć, zapewne po zobaczeniu mnie troszkę się zdziwili, całą twarz i ubrania pokrywała krew. Martwi powolnym krokiem szli w moim kierunku, wycofywałem się do tyłu odciągając ich od ogrodzenia, które nie było przygotowane na taki zmasowany atak. Moi towarzysze wyczytali moje intencje, bo jak tylko na odpowiednią odległość zwabiłem zombie, oni wyszli zza bramy. Sławek, Krystian i Patrycja, którzy wyszli w moją stronę wykańczali truposzy od tyłu, a ja od przodu, zwyciężyliśmy to starcie.
          Po wyczyszczeniu okolicy otworzyliśmy bramę, podprowadziłem auto praktycznie pod same drzwi. Wypakowaliśmy cały prowiant wraz z kanistrami i zadekowaliśmy się w domu. Wreszcie razem, mogłem przytulić moją żonę, córkę a także przyjaciół. Opowiedzieli mi swoją historię.
Po Karolinę i Tosię które były u lekarze przyjechała Patrycja jej siostra, pracuje na Białych Błotach, więc miała blisko, nim całkiem zaczął się ten syf one zdążyły uciec, będąc bardzo blisko domu zauważyły swojego brata Krystiana uciekającego przed szwendaczami, nim oni go dorwali, zdążyły go uratować.
          Sławek, mój przyjaciel i obecny facet Patrycji miał dziś wolne w pracy i siedział w domu, gdy się to zaczęło wsiadł w auto myśląc tylko o ratunku dla swojej kobiety ruszył po nią do pracy. Nie zastając tam swojej ukochanej skierował się do Drzewiec, intuicja go nie myliła. Powiedziałem wszystkim o tym co przeszedłem żeby znaleźć się tu gdzie jestem, następnie poszedłem do łazienki wziąć prysznic i zmienić ciuchy, ostrzegłem wszystkich żeby zachowali cisze.
          Odpoczywaliśmy, parę godzin zleciało nam tak szybko, że można by było pomyśleć jak by to był normalny dzień, niestety tak nie było. Zajęliśmy się ustaleniami, jutro z rana zamierzaliśmy ruszyć do Łochowa, mieściny znajdującej się blisko nas, chciałem zebrać materiały do wzmocnienia płotu i poszukać żywności, lekarstw, jednym słowem wszystkiego co było nam potrzebne do przetrwania. Myślałem o wyruszeniu na posterunek policji, który mieści się na Białych, odpuściłem dawanie tego pomysłu, lepiej odczekać aż sztywni się stamtąd przeniosą, dopiero co tam byłem i prawie przypłaciłem to życiem.
          O godzinie 20 wszystko mieliśmy ustalone, chciałem położyć się spać, odpocząć przed jutrzejszą wyprawą, moje przygotowania do snu przerwał dźwięk zbliżającego się silnika. Wyjrzałem przez okno, to było auto Mikuna, mojego przyjaciela. Oboje uwielbialiśmy tematykę zombie i survivalu, dotarł aż tutaj, całe szczęście, będzie nie ocenioną pomocą. Wybiegliśmy z domu i daliśmy mu wjechać na teren, na dworze było już kompletnie ciemno. Zdziwiłem się gdy z pojazdu wyszła tylko Olga.
        - Olga dobrze Ciebie widzieć, gdzie Mikun? - widać było że jest załamana, obawiałem się najgorszego – Hej, co się stało z Twoim facetem.
        - Poświęcił się bym mogła uciec – odpowiedziała
        - Nie żyje – głupio zapytał Sławek
        - Nie wiem -
        - Co masz na myśli? - spytałem zdziwiony
        - Jechaliśmy tutaj we dwoje, na osowej górze było ich zbyt dużo, Mikun wysiadł z auta i kazał mi tu przyjechać po pomoc, pokazał mi kościół i powiedział że tam się schowa i będzie nas wyczekiwał. -
Uśmiechnąłem się pod nosem, wiedziałem że nie da się tak łatwo zabić, z tym że jest w niebezpieczeństwie, trzeba mu jak najszybciej pomóc, nie mogę czekać do rana.
       - Graja – obejrzałem się na Sławka – weź siekierę, dwa noże i za 3 minuty bądź przy samochodzie. Jedziemy na szaloną misje ratunkową.

1 komentarz:

  1. A to mu dogadał na koniec, facet umiera a ten: dobrze ci tak, to twoja wina, ale zobacz jaki jestem miłosierny, zastrzelę cię XD
    Tekst dużo lepiej wygląda wyjustowany, weź to pod uwagę.
    Dziwne wibracje w nodze? To on miał zaszyty telefon w nodze? XD
    Zaciekawiając trupy - zwracając uwagę trupów. Trupy nie wyrażają emocji, przynajmniej te z TWD a z Twoich opisów wynika, że to takie same zombie.
    Tam chyba wszyscy byli przygotowani na zombie apokalipsę, bo bez wahania zabijają żywe trupy. Znów mi to nie pasuje do początkowo apokalipsy. Chyba że to jakiś klub zombie hunterów, wtedy jest ok. XD
    Pytanie czy żyje wcale nie jest głupie, Sławek słusznie się dopytuje:-P Tym bardziej że jednak przeżył.
    Misja ratunkowa dobrze się zapowiada:-)

    OdpowiedzUsuń