No to mamy kolejny rozdział, udało się dodać w terminie mimo wielu przeciwności losu
Po odczytaniu skierowanej do mnie
wiadomości nie ukrywałem zadowolenia i szczęścia. Moja żona i
córka żyją i są bezpieczne w domu, czas abym ja do nich dołączył,
skierowałem się do wyjścia.
Znalazłem się przed przychodnią,
spokojnie szedłem do auta spoglądając na boki,nigdy nie wiadomo
czy w czasie mojego pobytu w budynku, nie zebrało się więcej
sztywnych w okolicach, dla własnego bezpieczeństwa lepiej zachować
czujność. Podchodząc do samochodu usłyszałem warczenie i ciche
wołanie pomocy, zbliżyłem się do źródła hałasu.
Lekki uśmiech pojawił się na mojej
twarzy, mimo iż nie powinien, za rogiem leżała osoba, przez którą
prawie straciłem życie w gabinecie. Jan leżał bezwładnie,
pożerało go dwóch sztywnych, nie miał siły do dalszej walki. Z
brzucha zwisały mu flaki, dwie starsze kobiety zajadały się nimi w
najlepsze. Miałem ochotę cofnąć się do samochodu i odjechać,
ale nie jestem taki. Nie mogę się w kogoś takiego zamienić,
pomimo tego co dzieje się na świecie ja nie muszę się zmieniać w
zimnego skurwiela. Zanim zombie zdążyły zareagować na moją
obecność padły martwe. Mężczyzna spojrzał na mnie ostatkiem
sił, nie miał siły mówić, widać było że chce mnie przeprosić.
- Nie trzeba było próbować
mnie zostawić i uciekać samemu, doigrałeś się, i to w jakiej
sytuacji teraz jesteś, jest tylko i wyłącznie Twoją winą, nie
bój się, zrobię ostatnią rzecz dla Ciebie i nie pozwolę zostać
jednym z nich. - Po tych słowach zakończyłem jego żywot.
Trzy minuty
później byłem w środku mojego pojazdu z zapasami i benzyną.
Przed
odjechaniem sięgnąłem z tylnej
kanapy paczkę papierosów. Musiałem zapalić, zbyt dużo wrażeń
jak na jeden dzień. Zegar w samochodzie wskazywał godzinę
szesnastą, powoli ściemniało się na zewnątrz, mam nadzieję na
dotarcie przed zmrokiem.
Z Białych Błot do Drzewiec było
około sześć kilometrów, po drodze trzeba było minąć wioski
takie jak Kruszyn Krajeński, Lipniki i Murowaniec, a jeszcze gdybym
chciał najszybszą drogą się tam dostać to bym musiał przejechać
około sto metrów obwodnicą do małego zjazdu. Nie za bardzo chcę
wjeżdżać z powrotem na trasę szybkiego ruchu szczególnie, że
prowadzi ona w drugim kierunku a dokładnie na Poznań, nie wiem jak
trasa tam wygląda, a lepiej nie ryzykować.
Dla kogoś kto nie zna okolic mogło
by być ciężkie dotarcie w moje strony, dobrze że mieszkam tu
jakiś czas i znam długą drogę, ale prowadzącą lasem, jedynie
przez chwile mijał bym tamtędy działki R.O.D, mamy listopad nikogo
tam nie powinno być. Spaliłem fajka i wyrzuciłem niedopałek przez
okno, miałem plan, troszkę się uspokoiłem, byłem gotów do
jazdy. Chciałem ruszać, ale nagle poczułem dziwne wibracje w
nodze, mój telefon dzwonił, szybkim ruchem wyjąłem go i
spojrzałem na ekran, dzwoniła moja mama, przez pośpiech
zapomniałem całkowicie o rodzicach. Co się z nimi dzieje, są w
Niemczech, czy u nich dzieje się to samo co u nas?
- Halo mamo -
- Arek, wreszcie odebrałeś –
usłyszałem drżący głos
mamy – wszystko u Ciebie w porządku? Od paru godzin
próbujemy się z Tobą skontaktować.
- Próbujemy? -
- Tak, tata, Justyna i ja.
Wszystko dobrze? Gdzie jesteś, dziewczyny są całe? -
- Jestem blisko domu, droga z
pracy nie była zbytnio przyjemna. Karolina i Tosia są w domu wszystko z nimi dobrze, a co z wami? U was dzieje się to samo co
tutaj ? Justyna i Paweł są cali? -
- Niemcy ogłosiły stan
alarmowy, zaraz konwój ewakuacyjny po mnie i tate przyjedzie. -
- Więc na całym świecie doszło
do tego samego. A co z moją siostrą? -
- Rozmawiałam z nimi gdzieś
godzinę temu, udawali się do strefy ewakuacyjnej, powinniście zrobić to samo, zabierz dziewczyny i uciekajcie. -
- Teraz już za późno, w ciągu
godziny mogło się wiele wydarzyć, sztywnych przybywa, nawet jak bym chciał to głową muru nie przebije mamo. Przepraszam muszę
kończyć, jeszcze troszkę drogi mi zostało. -
- Arek, uważaj na siebie, będę
się za Was modlić, kocham Was. -
- Również uważajcie, miejmy
nadzieję że do zobaczenia. -
Rozłączyłem się, momentalnie
telefon stracił zasięg, zapewne były to ostatnie podrygi
łączności. Płakała, dobrze to słyszałem, mi samemu łzy
napłynęły do oczu. Rozmowa dodała mi trochę otuchy, moja rodzina
była bezpieczna, przynajmniej pozornie.
Ulica którą jechałem była pusta,
czułem pozorne poczucie samotności, nigdy nie wiadomo czy jednak
gdzieś nie wyskoczy mi pod koła jeden z nich, nic się takiego nie
stało. Sto metrów dzieliło mnie od wjechania do lasu i prostej,
trzy kilometrowej, pustej drogi do domu.
Nie mogłem się powstrzymać,
wycofałem auto, podjadę na wiadukt który znajduje się ponad
obwodnicą. Byłem ciekaw czy droga na Poznań jest tak samo pusta
jak droga między Toruniem a Bydgoszczą. Stanąłem na wiadukcie,
oczy wyszły mi na wierzch. Cała ulica była zakorkowana, widać
było pełno zniszczonych od wypadków aut. W niektórych pojazdach
siedzieli jeszcze żywi ludzie, a na zewnątrz już kręciło się
wielu żywych trupów. Straszny widok, oni wszyscy byli skazani na
śmierć. Około cztery kilometry od domu, dobrze że to sprawdziłem,
będzie trzeba uważać i zachować czujność, oby tylko sztywni nie
zmienili kierunku w naszą stronę.
Leśna droga była tak samo spokojna
jak boczna ulica którą odjeżdżałem z przychodni. Szum drzew i
wszechobecna pustka uspokajały, można było myśleć co będzie
dalej. Dojeżdżając na kraniec lasu znalazłem się na drodze
asfaltowej, teraz sto metrów prosto, po którym skręcę w prawo
minę mały zagajnik i znajdę się na mojej posesji. Przyroda i
położenie mojego domu idealnie sprzyjało do dłuższego przeżycia.
Mało widoczny dom dla martwych jak i żywych.
Pięć minut później wkroczyłem na
polną drogę, która bezpośrednio prowadziła pod bramę wjazdową
na mój teren. Serce zabiło mi szybciej w momencie zobaczenia grupki
szwendaczy. Chcieli dostać się na mój teren, z oddali dojrzałem
cztery sylwetki na zewnątrz walczące z umarlakami. Wdusiłem gaz do
dechy podjeżdżając prawie pod samą bramę, jednocześnie
zaciekawiając trupy. Wyszedłem z czterokołowca z bronią w ręku,
dziesięć przeciwników tyle ich było. Słyszałem wołanie
Karoliny, nie miałem czasu tam spojrzeć, zapewne po zobaczeniu mnie
troszkę się zdziwili, całą twarz i ubrania pokrywała krew.
Martwi powolnym krokiem szli w moim kierunku, wycofywałem się do
tyłu odciągając ich od ogrodzenia, które nie było przygotowane
na taki zmasowany atak. Moi towarzysze wyczytali moje intencje, bo
jak tylko na odpowiednią odległość zwabiłem zombie, oni wyszli
zza bramy. Sławek, Krystian i Patrycja, którzy wyszli w moją
stronę wykańczali truposzy od tyłu, a ja od przodu, zwyciężyliśmy
to starcie.
Po wyczyszczeniu okolicy otworzyliśmy
bramę, podprowadziłem auto praktycznie pod same drzwi.
Wypakowaliśmy cały prowiant wraz z kanistrami i zadekowaliśmy się
w domu. Wreszcie razem, mogłem przytulić moją żonę, córkę a
także przyjaciół. Opowiedzieli mi swoją historię.
Po Karolinę i Tosię które były u
lekarze przyjechała Patrycja jej siostra, pracuje na Białych
Błotach, więc miała blisko, nim całkiem zaczął się ten syf one
zdążyły uciec, będąc bardzo blisko domu zauważyły swojego
brata Krystiana uciekającego przed szwendaczami, nim oni go dorwali,
zdążyły go uratować.
Sławek, mój przyjaciel i obecny
facet Patrycji miał dziś wolne w pracy i siedział w domu, gdy się
to zaczęło wsiadł w auto myśląc tylko o ratunku dla swojej
kobiety ruszył po nią do pracy. Nie zastając tam swojej ukochanej
skierował się do Drzewiec, intuicja go nie myliła. Powiedziałem
wszystkim o tym co przeszedłem żeby znaleźć się tu gdzie jestem,
następnie poszedłem do łazienki wziąć prysznic i zmienić
ciuchy, ostrzegłem wszystkich żeby zachowali cisze.
Odpoczywaliśmy, parę godzin zleciało
nam tak szybko, że można by było pomyśleć jak by to był
normalny dzień, niestety tak nie było. Zajęliśmy się
ustaleniami, jutro z rana zamierzaliśmy ruszyć do Łochowa,
mieściny znajdującej się blisko nas, chciałem zebrać materiały
do wzmocnienia płotu i poszukać żywności, lekarstw, jednym słowem
wszystkiego co było nam potrzebne do przetrwania. Myślałem o
wyruszeniu na posterunek policji, który mieści się na Białych,
odpuściłem dawanie tego pomysłu, lepiej odczekać aż sztywni się
stamtąd przeniosą, dopiero co tam byłem i prawie przypłaciłem to
życiem.
O godzinie 20 wszystko mieliśmy
ustalone, chciałem położyć się spać, odpocząć przed
jutrzejszą wyprawą, moje przygotowania do snu przerwał dźwięk
zbliżającego się silnika. Wyjrzałem przez okno, to było auto
Mikuna, mojego przyjaciela. Oboje uwielbialiśmy tematykę zombie i
survivalu, dotarł aż tutaj, całe szczęście, będzie nie ocenioną
pomocą. Wybiegliśmy z domu i daliśmy mu wjechać na teren, na
dworze było już kompletnie ciemno. Zdziwiłem się gdy z pojazdu
wyszła tylko Olga.
- Olga dobrze Ciebie widzieć,
gdzie Mikun? - widać było że jest załamana, obawiałem się najgorszego – Hej, co się stało z Twoim facetem.
- Poświęcił się bym mogła
uciec – odpowiedziała
- Nie żyje – głupio zapytał
Sławek
- Nie wiem -
- Co masz na myśli? - spytałem
zdziwiony
- Jechaliśmy tutaj we dwoje, na
osowej górze było ich zbyt dużo, Mikun wysiadł z auta i kazał mi tu przyjechać po pomoc, pokazał mi kościół i powiedział że
tam się schowa i będzie nas wyczekiwał. -
Uśmiechnąłem się pod nosem,
wiedziałem że nie da się tak łatwo zabić, z tym że jest w
niebezpieczeństwie, trzeba mu jak najszybciej pomóc, nie mogę
czekać do rana.
- Graja – obejrzałem się na
Sławka – weź siekierę, dwa noże i za 3 minuty bądź przy samochodzie. Jedziemy na szaloną misje ratunkową.
A to mu dogadał na koniec, facet umiera a ten: dobrze ci tak, to twoja wina, ale zobacz jaki jestem miłosierny, zastrzelę cię XD
OdpowiedzUsuńTekst dużo lepiej wygląda wyjustowany, weź to pod uwagę.
Dziwne wibracje w nodze? To on miał zaszyty telefon w nodze? XD
Zaciekawiając trupy - zwracając uwagę trupów. Trupy nie wyrażają emocji, przynajmniej te z TWD a z Twoich opisów wynika, że to takie same zombie.
Tam chyba wszyscy byli przygotowani na zombie apokalipsę, bo bez wahania zabijają żywe trupy. Znów mi to nie pasuje do początkowo apokalipsy. Chyba że to jakiś klub zombie hunterów, wtedy jest ok. XD
Pytanie czy żyje wcale nie jest głupie, Sławek słusznie się dopytuje:-P Tym bardziej że jednak przeżył.
Misja ratunkowa dobrze się zapowiada:-)