Witam, witam w ten upalny dzień moich czytelników w kolejnym rozdziale, coraz mniej brakuje nam do zakończenia pierwszego tomu, akcja także będzie się posuwać do przodu i najprawdopodobniej nie zwolni do tomu drugiego, także czekają Nas różne niespodzianki i zwroty.
Skierowaliśmy się w stronę Szubina,
droga była pusta i spokojna, po większości osób widać było, że są takim obrotem spraw. Nie tylko ja miałem katastroficzne
myśli, w około zero zombie i żywych, a w końcu gdzieś oni kurwa
musieli być, jak to możliwe, że przez tyle kilometrów spotkaliśmy
tylko parę żywych trupów w Rynarzewie i nic poza tym, możliwe
jest to, iż trupy zorganizowały się w hordę, co prawda o
organizacji w ich szeregach nie można zbytnio co mówić, w końcu
to bez myślne istoty łaknące tylko zabijania i zjadania kolejnych
ludzi, ale horda to jednak duże prawdopodobieństwo, sztywni w jakiś
sposób potrafili się łączyć i podążać ze sobą w jednym
wiadomym celu, za dużo filmów widziałem i książek czytałem by
tego nie doceniać. W Bydgoszczy, gdy byliśmy jakiś czas temu to
zjawisko jeszcze nie nastąpiło, może za mało czasu minęło, nie
wiadomo jak jest tam teraz, a Szubin to kolejna większa miejscowość,
w której pomniejsze ugrupowanie martwych mogło się zjednoczyć. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie wiemy o tych istotach, no i raczej się nie dowiemy, świat jest w ruinie i zapewne większość naukowców, którzy mogli by zrobić coś z zarazą nie żyje.
Przez moje przemyślenia zapomniałem
całkowicie o wskazywanie drogi naszemu kierowcy, na całe szczęście
droga była prosta i tylko na rozwidleniu prowadzącemu na szybką
trasę był znak do skrętu w prawo, ku kierunkowi podróży,
którego Miłosz nie przegapił. Kazałem zatrzymać auto kawałek za
wjazdem, na pętli autobusów PKS. Zarządziliśmy przerwę wraz z
rozejrzeniem się po okolicy, lepiej nie być zaskoczonym w żaden sposób. Najważniejsze miejsce w jakie chciałem
dotrzeć było oddalone od Nas kawałek drogi, około kilometr. Był
to mały market w którym mogliśmy znaleźć kolejne zapasy, dodatkowo dość blisko była apteka.
Po rozejrzeniu się w około miejsca
naszego położenia zaczęliśmy omawiać plan. W momencie dojechania
do marketu Patrycja i ja mieliśmy się odłączyć od reszty i
wyruszyć w stronę apteki pozbierać wszystkie leki jakie
znajdziemy, trzeba być przygotowanym na każdą chorobę, w
przypadku apokalipsy zombie nie ma lekarzy, ani nikogo kto by nam
pomógł, więc niestety musimy radzić sobie z chorobami sami, a
jeśli jakaś Nas dopadnie to szybko może zmienić się w poważną
chorobę, która zagraża życiu wszystkim dookoła. Reszta natomiast
miała udać się do sklepu zabrać potrzebne rzeczy. Po wykonaniu
zadania postanowiliśmy jechać dalej i wydostać się z miasteczka
na drugim końcu i wtedy cofnąć się do domu. Dzięki temu
zwiedzili byśmy większą część miasteczka i wiedzieli byśmy na
czym stoimy.
Wszyscy wpakowali się ponownie do
auta, powoli i jak najciszej skierowaliśmy się do celu podróży.
Cały czas jadąc, nie potrafiłem się uspokoić, było zbyt cicho.
Dotarliśmy pod sam sklep. Wraz ze szwagierką zostawiliśmy resztę
i pośpiesznie ruszyliśmy w stronę apteki, która była oddalona
uliczkę dalej, niby nie oddalaliśmy się zbytnio od siebie a
naprawdę z każdym krokiem ręce mi drżały, miałem być opoką
dla wszystkich, liderem a ponownie się bałem, czułem sam w sobie,
że daje dupy i przeze mnie ktoś ucierpi. We wszystkich swoich
decyzjach czułem brak konsekwencji, polegam na każdym z tych, którzy
mnie otaczają, do tej pory myślałem czy dobrze zrobiłem dając
żyć tamtemu chłopakowi, nie potrafiłem wyrzucić słów Mikuna i
naszego oprawcy, że jestem ostatnim sprawiedliwym. Co prawda te
słowa troszkę były pochlebiające, dzięki nim czułem, iż
człowiek nie musi zmieniać się diametralnie ze względu na to co
się na świecie dzieję, ale także dzięki tym słowom czułem się
za wszystko za bardzo odpowiedzialny. Każda moja decyzja, może być
zgubna nie tylko dla mnie. Jeśli podejmę kiedykolwiek złą decyzję
zawiodę przyjaciół, rodzinę wszystkich dookoła. Kurwa przestań
się tak zadręczać człowieku.
- Arek, jesteś tu ze mną czy
odpłynąłeś? - Patrycja spojrzała na mnie wymownie.
- Jestem, jestem, nic się nie martw –
odparłem.
- Ostatnio jesteś ciągle zamyślony,
Karolina martwi się o twój stan.
- Spokojnie, po prostu obmyślam wiele
rzeczy by zapewnić Wam wszystkim bezpieczeństwo, a za każdym
razem, gdy wyruszamy czuję, że narażam Was.
- Tak myśleć nie możesz, chcesz dla
Nas jak najlepiej, każdy to widzi, bez wahania ruszyłeś i rzuciłeś
się w sam środek Bydgoszczy i trupów by ratować jednego z Nas.
Wszyscy wiedzą, że chcesz na najlepiej, nie możesz się zadręczać,
czasem spróbuj z kimkolwiek porozmawiać, a przede wszystkim nie
zaniedbuj żony i dziecka.
- Wiem, no dobra nie czas na takie
rozmowy, jesteśmy na miejscu.
- Co robimy? Drzwi zamknięte, wybijamy
okno?
- Nie, wybicie okna zrobi za dużo nie
potrzebnego hałasu, po to mam pręt metalowy by spróbować,
rozwalić drzwi i zamki.
Chwilkę trwała moja szarpanina z
drzwiami, narobiłem hałasu, nie takiego jak przy wybijaniu szyby,
ale jednak, na dobre też to wyszło bo gdyby jakikolwiek trup
siedział w środku to na pewno zareagował by na te dźwięki i w
jakiś sposób było by go słychać. Gorzej jeśli na zewnątrz byli
oni, wtedy zapewne skierowali się w naszą stronę.
Ostrożnie zerknęliśmy do środka,
nikogo martwego ani żywego, w pośpiechu pakowaliśmy wszystko co
uznaliśmy za przydatne. Nagle usłyszeliśmy jęk, nie jeden a
wiele, całą masę, odruchowo zrobiłem najgłupszą rzecz jaką
mogłem zrobić, i wychyliłem się na zewnątrz. Ujrzałem multum
trupów przemierzających ulicę, w momencie zobaczenia mnie ruszyli
prosto na aptekę. Szybko zamknąłem drzwi, zamek niestety był
zepsuty przez moje szarpanie, nie wytrzymają długo, zawołałem
Patrycje i z jej pomocą zagrodziliśmy je regałem. Niestety okna
były również narażone na atak. Nawet chwili nie mieliśmy by
zastanowić się co dalej a już doszedł do Nas dźwięk uderzanych
rąk w drzwi, po chwili doszły kolejne i następne uderzające w
okna.
- Kurwa, jesteśmy w potrzasku.
- Co teraz? Co robimy?
- Jest ich za dużo, drzwi może i
chwilę wytrzymają, ale nie okna, nie damy rady się obronić.
- Ile masz naboi?
- Dwa magazynki.
- Jeśli tu wejdą zamawiam jeden nabój
dla siebie, nie chcę być jedną z nich.
- Oszalałaś, nie zginiemy, nie pozwolę
na to – co prawda rozumiałem Pati, z tym że na pewno nie chcę
tak umierać, ponadto dalej w markecie są nasi, a nie wiadomo czy
usłyszeli tą ilość trupów , albo czy nie zasilili ich szeregów,
jedno jest pewne, muszę wiedzieć czy Karolina żyję, a jeśli tak
to moim obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa matce mojego
dziecka.
Staliśmy tak zastanawiając się co
dalej, okno zaczynało ustępować pod naciskiem martwych , przed
kompletnym pęknięciem okna udało mi się dostrzec drzwi prowadzące
na zaplecze. Złapałem Patrycję za rękę i jak najszybciej pobiegliśmy tam, zabezpieczając od środa drzwi.
- Co dalej masz jakiś plan?
- Spójrz jest okno, co prawda małe i
osadzone blisko sufitu, ale może uda nam się wydostać na zewnątrz,
w sumie musimy spróbować, w przeciwnym wypadku nie sądzę byśmy
przeżyli.
- A dalej? Biegniemy do naszych i
uciekamy a co jeśli ich nie ma lub nie żyją.
- Wiadomym jest, że musimy dotrzeć do
sklepu i zorientować się w sytuacji, nie chcę myśleć o tym, że
nie żyją a jeśli ich nie ma to wiesz co trzeba robić.
- Wracamy do domu.
- Tak.
Przed samym wyjazdem na misję
ustaliliśmy wspólnie, gdyby coś się stało i zostaniemy
rozdzieleni to nie szukajmy się bo, może to doprowadzić do czyjejś
śmierci, tylko uciekamy do domu licząc, że i reszta tam dotrze.
Może i słaby plan bo ktoś mógłby kogoś zostawić na śmierć,
ale dzięki temu w takiej sytuacji nie wszyscy musieli by umierać.
Udało nam się zbudować
prowizoryczne rusztowanie do okna, pierwsza miała iść Patrycja,
trupy już dawno dostały się do apteki i dobijały się do drzwi za
którymi schroniła się nasza dwójka, mieliśmy coraz mniej czasu.
Szwagierka wystawiła głowę na zewnątrz informując mnie, iż jest
czysto i nie jest tak wysoko, więc bez problemu powinniśmy się
wydostać. Nie minęła sekunda a już była na zewnątrz budynku,
krzycząc teatralnym szeptem bym się spieszył. Szczęście w jakimś
stopniu nam sprzyjało, gdy tylko przechodziłem na przez okno na
zewnątrz, drzwi pękły i stado dostało się do pomieszczenia.
- Dobra musimy jakoś okrążyć budynek
a także hordę i dostać się pod sklep w jak najszybszy i
najbardziej cichy sposób jaki potrafimy.
Po krótkich oględzinach miejsca i
wymyśleniu potencjalnej drogi pobiegliśmy przed siebie. Oddalaliśmy
się od masy zombie, dało się to zauważyć po coraz cichszych
jękach, niestety uliczka którą pędziliśmy oddalała Nas także
od sklepu, całe szczęście znaliśmy trochę Szubin i wiedzieliśmy
jak dalej przemierzać drogę by dotrzeć do naszego celu.
Dwadzieścia minut zajął nam bardzo intensywny marsz nim doszliśmy
do celu, niestety ku naszemu zdziwieniu nie było w nim nikogo a na
parkingu nie było śladu po samochodzie. Rozejrzeliśmy się dookoła
dostrzegając hordę w niebezpiecznej odległości od Nas. Nasi
musieli ich dostrzec i zmyli się zanim zrobiło się gorąco,
niestety my nie mieliśmy komfortu posiadania samochodu. Trupy były
coraz bliżej, odruchowo oboje rzuciliśmy się do ucieczki, z coraz
gorszym skutkiem, z każdej alejki wynurzali się kolejni odcinając
coraz to nową drogę ucieczki, jeśli tak dalej pójdzie zostaniemy
otoczeni a wtedy nic nam nie pomoże. Skręciliśmy w ostatnią wolną
z pozoru ulicę biegnąc ile sił w nogach i na chwile odstawiając
goniących truposzy, tylko na chwilę, gdyż przed nami pojawili się
kolejni, nie liczyłem ile ich było przed nami, ale na oko dwudziestka,
jak na naszą dwójkę zdecydowanie za dużo. Wyjąłem broń i po
prostu zacząłem strzelać, starałem się celować w głowę, ale
pod stresem i brakiem strzeleckiego doświadczenia było ciężko,
dodatkowo reszta pościgu była coraz bliżej.
Traciliśmy nadzieję na ratunek,
wiedząc co czeka naszą dwójkę, gdy tylko damy im się zbliżyć, Patrycja mocno ścisnęła siekierę w rękach, była gotowa się bronić podobnie jak ja, schowałem pistolet by nie tracić amunicji i tak nie celowałem dobrze, trzeba walczyć ręcznie, nawet jeśli zginiemy to zrobimy to walcząc.
W ostatnim momencie trupy przed nami zostały rozjechane,
zdezorientowani staliśmy tak wryci jak byśmy oboje nie wiedzieli co
się właśnie stało, ostatecznie drzwi do samochodu stanęły
otworem i znajome głosy Karoliny, Miłosza i Krystiana wybudziły
Nas z transu. Czym prędzej wskoczyliśmy do samochodu. Miłosz z
piskiem opon odjechał uciekając wyciągniętym ręką sztywnych.
Uratowani tylko i wyłącznie dzięki szczęściu.
- Jak Nas znaleźliście? - spytałem.
- Strzały – powiedział Miłosz.
- Co?
- Usłyszałam strzały - powiedziała
Karolina.
- Gdzie teraz? - głupio zapytał
Krystian.
- Macie zapasy?
- Tak.
- A my mamy rzeczy z apteki, ruszamy do
domu jak najszybciej by oni nie powędrowali za nami. Dodatkowo
musimy przygotować się, gdyby jednak jakimś cudem udało się im
jakoś Nas znaleźć.
Trzeba powiadomić naszych o tej hordzie szczególnie, że teraz jak by jesteśmy w potrzasku, z jednej strony Bydgoszcz, gdzie jest pełno sztywnych a z drugiej strony teraz to stado. Musimy przygotować się na najgorsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz