niedziela, 28 lipca 2019

Rozdział Trzynasty - Zagrożenie


       Witam, witam w ten upalny dzień moich czytelników w kolejnym rozdziale, coraz mniej brakuje nam do zakończenia pierwszego tomu, akcja także będzie się posuwać do przodu i najprawdopodobniej nie zwolni do tomu drugiego, także czekają Nas różne niespodzianki i zwroty.

        Skierowaliśmy się w stronę Szubina, droga była pusta i spokojna, po większości osób widać było, że są takim obrotem spraw. Nie tylko ja miałem katastroficzne myśli, w około zero zombie i żywych, a w końcu gdzieś oni kurwa musieli być, jak to możliwe, że przez tyle kilometrów spotkaliśmy tylko parę żywych trupów w Rynarzewie i nic poza tym, możliwe jest to, iż trupy zorganizowały się w hordę, co prawda o organizacji w ich szeregach nie można zbytnio co mówić, w końcu to bez myślne istoty łaknące tylko zabijania i zjadania kolejnych ludzi, ale horda to jednak duże prawdopodobieństwo, sztywni w jakiś sposób potrafili się łączyć i podążać ze sobą w jednym wiadomym celu, za dużo filmów widziałem i książek czytałem by tego nie doceniać. W Bydgoszczy, gdy byliśmy jakiś czas temu to zjawisko jeszcze nie nastąpiło, może za mało czasu minęło, nie wiadomo jak jest tam teraz, a Szubin to kolejna większa miejscowość, w której pomniejsze ugrupowanie martwych mogło się zjednoczyć. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie wiemy o tych istotach, no i raczej się nie dowiemy, świat jest w ruinie i zapewne większość naukowców, którzy mogli by zrobić coś z zarazą nie żyje.
        Przez moje przemyślenia zapomniałem całkowicie o wskazywanie drogi naszemu kierowcy, na całe szczęście droga była prosta i tylko na rozwidleniu prowadzącemu na szybką trasę był znak do skrętu w prawo, ku kierunkowi podróży, którego Miłosz nie przegapił. Kazałem zatrzymać auto kawałek za wjazdem, na pętli autobusów PKS. Zarządziliśmy przerwę wraz z rozejrzeniem się po okolicy, lepiej nie być zaskoczonym w żaden sposób. Najważniejsze miejsce w jakie chciałem dotrzeć było oddalone od Nas kawałek drogi, około kilometr. Był to mały market w którym mogliśmy znaleźć kolejne zapasy, dodatkowo dość blisko była apteka.
        Po rozejrzeniu się w około miejsca naszego położenia zaczęliśmy omawiać plan. W momencie dojechania do marketu Patrycja i ja mieliśmy się odłączyć od reszty i wyruszyć w stronę apteki pozbierać wszystkie leki jakie znajdziemy, trzeba być przygotowanym na każdą chorobę, w przypadku apokalipsy zombie nie ma lekarzy, ani nikogo kto by nam pomógł, więc niestety musimy radzić sobie z chorobami sami, a jeśli jakaś Nas dopadnie to szybko może zmienić się w poważną chorobę, która zagraża życiu wszystkim dookoła. Reszta natomiast miała udać się do sklepu zabrać potrzebne rzeczy. Po wykonaniu zadania postanowiliśmy jechać dalej i wydostać się z miasteczka na drugim końcu i wtedy cofnąć się do domu. Dzięki temu zwiedzili byśmy większą część miasteczka i wiedzieli byśmy na czym stoimy.
        Wszyscy wpakowali się ponownie do auta, powoli i jak najciszej skierowaliśmy się do celu podróży. Cały czas jadąc, nie potrafiłem się uspokoić, było zbyt cicho. Dotarliśmy pod sam sklep. Wraz ze szwagierką zostawiliśmy resztę i pośpiesznie ruszyliśmy w stronę apteki, która była oddalona uliczkę dalej, niby nie oddalaliśmy się zbytnio od siebie a naprawdę z każdym krokiem ręce mi drżały, miałem być opoką dla wszystkich, liderem a ponownie się bałem, czułem sam w sobie, że daje dupy i przeze mnie ktoś ucierpi. We wszystkich swoich decyzjach czułem brak konsekwencji, polegam na każdym z tych, którzy mnie otaczają, do tej pory myślałem czy dobrze zrobiłem dając żyć tamtemu chłopakowi, nie potrafiłem wyrzucić słów Mikuna i naszego oprawcy, że jestem ostatnim sprawiedliwym. Co prawda te słowa troszkę były pochlebiające, dzięki nim czułem, iż człowiek nie musi zmieniać się diametralnie ze względu na to co się na świecie dzieję, ale także dzięki tym słowom czułem się za wszystko za bardzo odpowiedzialny. Każda moja decyzja, może być zgubna nie tylko dla mnie. Jeśli podejmę kiedykolwiek złą decyzję zawiodę przyjaciół, rodzinę wszystkich dookoła. Kurwa przestań się tak zadręczać człowieku. 
        - Arek, jesteś tu ze mną czy odpłynąłeś? - Patrycja spojrzała na mnie wymownie.
        - Jestem, jestem, nic się nie martw – odparłem.
        - Ostatnio jesteś ciągle zamyślony, Karolina martwi się o twój stan.
        - Spokojnie, po prostu obmyślam wiele rzeczy by zapewnić Wam wszystkim bezpieczeństwo, a za każdym razem, gdy wyruszamy czuję, że narażam Was.
        - Tak myśleć nie możesz, chcesz dla Nas jak najlepiej, każdy to widzi, bez wahania ruszyłeś i rzuciłeś się w sam środek Bydgoszczy i trupów by ratować jednego z Nas. Wszyscy wiedzą, że chcesz na najlepiej, nie możesz się zadręczać, czasem spróbuj z kimkolwiek porozmawiać, a przede wszystkim nie zaniedbuj żony i dziecka.
        - Wiem, no dobra nie czas na takie rozmowy, jesteśmy na miejscu.
        - Co robimy? Drzwi zamknięte, wybijamy okno?
        - Nie, wybicie okna zrobi za dużo nie potrzebnego hałasu, po to mam pręt metalowy by spróbować, rozwalić drzwi i zamki.
        Chwilkę trwała moja szarpanina z drzwiami, narobiłem hałasu, nie takiego jak przy wybijaniu szyby, ale jednak, na dobre też to wyszło bo gdyby jakikolwiek trup siedział w środku to na pewno zareagował by na te dźwięki i w jakiś sposób było by go słychać. Gorzej jeśli na zewnątrz byli oni, wtedy zapewne skierowali się w naszą stronę.
        Ostrożnie zerknęliśmy do środka, nikogo martwego ani żywego, w pośpiechu pakowaliśmy wszystko co uznaliśmy za przydatne. Nagle usłyszeliśmy jęk, nie jeden a wiele, całą masę, odruchowo zrobiłem najgłupszą rzecz jaką mogłem zrobić, i wychyliłem się na zewnątrz. Ujrzałem multum trupów przemierzających ulicę, w momencie zobaczenia mnie ruszyli prosto na aptekę. Szybko zamknąłem drzwi, zamek niestety był zepsuty przez moje szarpanie, nie wytrzymają długo, zawołałem Patrycje i z jej pomocą zagrodziliśmy je regałem. Niestety okna były również narażone na atak. Nawet chwili nie mieliśmy by zastanowić się co dalej a już doszedł do Nas dźwięk uderzanych rąk w drzwi, po chwili doszły kolejne i następne uderzające w okna.
        - Kurwa, jesteśmy w potrzasku.
        - Co teraz? Co robimy?
        - Jest ich za dużo, drzwi może i chwilę wytrzymają, ale nie okna, nie damy rady się obronić.
        - Ile masz naboi?
        - Dwa magazynki.
        - Jeśli tu wejdą zamawiam jeden nabój dla siebie, nie chcę być jedną z nich.
        - Oszalałaś, nie zginiemy, nie pozwolę na to – co prawda rozumiałem Pati, z tym że na pewno nie chcę tak umierać, ponadto dalej w markecie są nasi, a nie wiadomo czy usłyszeli tą ilość trupów , albo czy nie zasilili ich szeregów, jedno jest pewne, muszę wiedzieć czy Karolina żyję, a jeśli tak to moim obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa matce mojego dziecka.
        Staliśmy tak zastanawiając się co dalej, okno zaczynało ustępować pod naciskiem martwych , przed kompletnym pęknięciem okna udało mi się dostrzec drzwi prowadzące na zaplecze. Złapałem Patrycję za rękę i jak najszybciej pobiegliśmy tam, zabezpieczając od środa drzwi.
        - Co dalej masz jakiś plan?
        - Spójrz jest okno, co prawda małe i osadzone blisko sufitu, ale może uda nam się wydostać na zewnątrz, w sumie musimy spróbować, w przeciwnym wypadku nie sądzę byśmy przeżyli.
        - A dalej? Biegniemy do naszych i uciekamy a co jeśli ich nie ma lub nie żyją.
        - Wiadomym jest, że musimy dotrzeć do sklepu i zorientować się w sytuacji, nie chcę myśleć o tym, że nie żyją a jeśli ich nie ma to wiesz co trzeba robić.
        - Wracamy do domu.
        - Tak. 
        Przed samym wyjazdem na misję ustaliliśmy wspólnie, gdyby coś się stało i zostaniemy rozdzieleni to nie szukajmy się bo, może to doprowadzić do czyjejś śmierci, tylko uciekamy do domu licząc, że i reszta tam dotrze. Może i słaby plan bo ktoś mógłby kogoś zostawić na śmierć, ale dzięki temu w takiej sytuacji nie wszyscy musieli by umierać.
        Udało nam się zbudować prowizoryczne rusztowanie do okna, pierwsza miała iść Patrycja, trupy już dawno dostały się do apteki i dobijały się do drzwi za którymi schroniła się nasza dwójka, mieliśmy coraz mniej czasu. Szwagierka wystawiła głowę na zewnątrz informując mnie, iż jest czysto i nie jest tak wysoko, więc bez problemu powinniśmy się wydostać. Nie minęła sekunda a już była na zewnątrz budynku, krzycząc teatralnym szeptem bym się spieszył. Szczęście w jakimś stopniu nam sprzyjało, gdy tylko przechodziłem na przez okno na zewnątrz, drzwi pękły i stado dostało się do pomieszczenia.
        - Dobra musimy jakoś okrążyć budynek a także hordę i dostać się pod sklep w jak najszybszy i najbardziej cichy sposób jaki potrafimy.
        Po krótkich oględzinach miejsca i wymyśleniu potencjalnej drogi pobiegliśmy przed siebie. Oddalaliśmy się od masy zombie, dało się to zauważyć po coraz cichszych jękach, niestety uliczka którą pędziliśmy oddalała Nas także od sklepu, całe szczęście znaliśmy trochę Szubin i wiedzieliśmy jak dalej przemierzać drogę by dotrzeć do naszego celu.
        Dwadzieścia minut zajął nam bardzo intensywny marsz nim doszliśmy do celu, niestety ku naszemu zdziwieniu nie było w nim nikogo a na parkingu nie było śladu po samochodzie. Rozejrzeliśmy się dookoła dostrzegając hordę w niebezpiecznej odległości od Nas. Nasi musieli ich dostrzec i zmyli się zanim zrobiło się gorąco, niestety my nie mieliśmy komfortu posiadania samochodu. Trupy były coraz bliżej, odruchowo oboje rzuciliśmy się do ucieczki, z coraz gorszym skutkiem, z każdej alejki wynurzali się kolejni odcinając coraz to nową drogę ucieczki, jeśli tak dalej pójdzie zostaniemy otoczeni a wtedy nic nam nie pomoże. Skręciliśmy w ostatnią wolną z pozoru ulicę biegnąc ile sił w nogach i na chwile odstawiając goniących truposzy, tylko na chwilę, gdyż przed nami pojawili się kolejni, nie liczyłem ile ich było przed nami, ale na oko dwudziestka, jak na naszą dwójkę zdecydowanie za dużo. Wyjąłem broń i po prostu zacząłem strzelać, starałem się celować w głowę, ale pod stresem i brakiem strzeleckiego doświadczenia było ciężko, dodatkowo reszta pościgu była coraz bliżej.
        Traciliśmy nadzieję na ratunek, wiedząc co czeka naszą dwójkę, gdy tylko damy im się zbliżyć, Patrycja mocno ścisnęła siekierę w rękach, była gotowa się bronić podobnie jak ja, schowałem pistolet by nie tracić amunicji i tak nie celowałem dobrze, trzeba walczyć ręcznie, nawet jeśli zginiemy to zrobimy to walcząc. 
        W ostatnim momencie trupy przed nami zostały rozjechane, zdezorientowani staliśmy tak wryci jak byśmy oboje nie wiedzieli co się właśnie stało, ostatecznie drzwi do samochodu stanęły otworem i znajome głosy Karoliny, Miłosza i Krystiana wybudziły Nas z transu. Czym prędzej wskoczyliśmy do samochodu. Miłosz z piskiem opon odjechał uciekając wyciągniętym ręką sztywnych. Uratowani tylko i wyłącznie dzięki szczęściu.
        - Jak Nas znaleźliście? - spytałem.
        - Strzały – powiedział Miłosz.
        - Co?
        - Usłyszałam strzały - powiedziała Karolina.
        - Gdzie teraz? - głupio zapytał Krystian.
        - Macie zapasy?
        - Tak.
        - A my mamy rzeczy z apteki, ruszamy do domu jak najszybciej by oni nie powędrowali za nami. Dodatkowo musimy przygotować się, gdyby jednak jakimś cudem udało się im jakoś Nas znaleźć.
        Trzeba powiadomić naszych o tej hordzie szczególnie, że teraz jak by jesteśmy w potrzasku, z jednej strony Bydgoszcz, gdzie jest pełno sztywnych a z drugiej strony teraz to stado. Musimy przygotować się na najgorsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz