poniedziałek, 18 lutego 2019

Rozdział Pierwszy - Początek Końca

Witam wszystkich w pierwszym rozdziale powieści pt. Bez Życia.
Zapraszam i miłego czytania, mam nadzieję że się spodoba :)

         - Arek....Arek wstawaj...Arek jest piąta rano – usłyszałem głos.
         - Już wstaje – odpowiedziałem.
         To była moja żona, która praktycznie każdego ranka wyciągała mnie z łóżka. Wstając wyłączyłem budzik, który dzwoni już od dobrych trzech minut. Ech dzień jak co dzień, rano ciężko mi wstać z łóżka, zapewne nie jedna osoba ma ten sam problem z rana co ja.
         - Dobrze, że nie obudził Tosi – spojrzałem na żonę z uśmiechem po czym zacząłem wychodzić z pokoju uprzednio pytając co będzie dziś robić. Usłyszałem, że jedzie z Tosią ma kontrole do lekarza.
         Zszedłem po schodach na dół do łazienki, żeby jak zwykle się ogarnąć . Spojrzałem w lustro i ujrzałem 22 letniego mierzącego prawie 190 centymetrów o krótkich ciemnych blond włosach i czarnych oczach chłopaka. Po umyciu poszedłem do garderoby założyć jakieś ciuchy. Szybko nałożyłem na siebie białą bluzkę, jeansy i bluzę z kapturem. Następnie odwiedziłem kotłownie, trzeba dorzucić do pieca , listopadowy poranek, jeszcze niby nie tak zimno, ale lepiej nagrzać, żeby dziecko się nie rozchorowało. Mieszkaliśmy kawałek poza Bydgoszczą w świeżo co wybudowanym przez Nas domu, poza jednym sąsiadem który był oddalony 200 metrów nie było nikogo więcej. Spokój, cisza z jednej strony przyjemne a z drugiej nie do końca. No bo jak tu wyjść do miasta na imprezę, gdy ostatni autobus kursuje o 22. Wyszedłem z kotłowni a także z domu, zapalając papierosa ruszyłem do samochodu i wyruszyłem do pracy.
          Droga do pracy była dość przyjemna niby 25 kilometrów, ale dzięki temu że nie musiałem wjeżdżać w Bydgoszcz tylko jadąc drogami lokalnymi docierałem w 15 minut.
          W pracy jak to w pracy bywa, godziny mijały i dzień w ogóle nie zapowiadał się jakoś dziwnie, do czasu. Około godziny 11, gdy byliśmy w czwórkę na stołówce robiąc sobie przerwę i jedząc śniadanie. Pracuję w dość małej firmie i akurat dzisiaj poza mną było tylko trzech kolegów, jeśli znajomych z pracy tak można nazwać. Właśnie wtedy przechodził wkurwiony szef mówiąc, że trzech idiotów uderza w drzwi rękoma. Wyszedłem za nim na hale, kończąc przerwę szybciej, ale dzięki temu w spokoju mogłem zapalić kolejnego papierosa. Krzysztof otworzył drzwi i zaczął wydzierać się na trójkę ludzi tam stojących. Wtedy ujrzałem scenę jak z taniego horroru klasy B. Cała trójka rzuciła się na niego, zdążyłem zauważyć jak jeden z nich odgryza mu nos a reszta kawałki skóry, stałem tak wryty przez chwilę, dopiero jego krzyk.
       - Pomóż mi – ocucił mnie.
Kurwa co mam robić – pomyślałem.
       Wziąłem metalowy pręt których mieliśmy pod dostatkiem zważywszy że pracujemy na maszynach CNC i specjalizujemy się w obróbce stali. Podszedłem od tyłu do jednego z oprawców i uderzyłem go w plecy z dość dużą siłą. Moje zdziwienie było ogromne, gdy mój przeciwnik nic sobie z tego nie zrobił, jedynie co odwrócił się. Dopiero teraz mogłem ujrzeć twarz tego czegoś. Oczy miał obojętne nie wyrażały emocji, na twarzy zwisał mu kawałek policzka. Spojrzał na mnie i dziwnie warcząc zaczął iść w moim kierunku.
       - Spierdalaj stąd bo zaraz oberwiesz – krzyknąłem.
Na nic się to nie zdało, cały czas szedł nie reagując na moje słowa tylko warcząc i wyciągając w moją stronę ręce. Krzysztof już konał, będąc żywcem pożerany przez pozostałą dwójkę.
Na pewno nie podzielę jego losu – pomyślałem.
       Po czym zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem intruza w głowę. Upadł na ziemię i zaraz próbował się podnieść. Nie wiedziałem co o tym myśleć, przecież kurwa normalny człowiek po takim uderzeniu powinien nie wstać, a ten przede mną nic sobie z tego nie zrobił. Raz jeszcze się zamachnąłem i ponownie, uderzałem tak długo aż mój przeciwnik nie wykazywał oznak życia. Na podłodze było pełno krwi i resztki głowy, ja również byłem cały we krwi, nie wytrzymałem i od razu zwróciłem śniadanie. W międzyczasie wyszło z przerwy trzech innych pracowników i zobaczyli sceny które się odbywają. Jeden z kolegów również zaczął wymiotować, drugi zaczął krzyczeć co zwróciło uwagę dwóch pozostałych osób które zaatakowały naszego szefa. Widocznie znudzone już jego martwą osobą, zaczęły wstawać i iść w naszą stronę. Po poprzednich wydarzeniach wiedziałem że nie odpuszczą.
       - Co robimy – spytał Marek
       - Spierdalamy – odpowiedziałem.
       Mówiąc to skierowałem się w stronę kolegów, uciekliśmy na stołówkę zamykając za sobą drzwi, Mariusz wyciągnął telefon i chciał zadzwonić po pomoc, poinformował nas o braku zasięgu, wszyscy wyjęliśmy swoje telefony i każdy zgodnie powiedział, że nie ma zasięgu.
       - O co kurwa chodzi, kim oni są – spytał Mariusz
       - Nie wiem człowieku daj mi się skupić – krzyknąłem.
       Takie sceny oglądać można w filmach o zombie, które wraz z moim przyjacielem bardzo lubiliśmy, cały klimat post apokaliptyczny, survival i te sprawy, ale w dalszym stopniu to były filmy i fantazja, co się dzieje.
       Z objęć myślenia wyrwało mnie uderzenie w drzwi.
       - Oni nie mają zamiaru odpuścić – krzyknął Marek.
       - Dobra ludzie zamknijcie się w końcu i przestańcie panikować – odezwał się cały czas milczący Marcin.
       - Tak to prawda panika w niczym nie pomoże, ale w sumie co mamy zrobić, telefony nie działają, nie wiemy kim są ci za drzwiami, a ja raczej nie chce się tego dowiedzieć widziałeś co zrobili z Krzychem – powiedziałem.
       - Dobra dobra ty też święty nie jesteś, zabiłeś jednego z nich – zaczął znowu krzyczeć Mariusz.
       - Przestańcie już – Marcin dalej nas uspokajał.
Nagle zadzwonił mój telefon, wyjąłem go i zobaczyłem że dzwoni moja żona.
       - Halo...
       - Arek coś się dzieje, jestem w przychodni na Białych Błotach, dużo samochodów przejeżdżało obok w pośpiechu, w telewizji mówili coś o przemocy i o tym że ludzie sami siebie atakują – powiedziała Karolina. 
       - Spokojnie nie ruszaj się stamtąd, sam nie do końca wiem co się dzieje, ale niedługo po Ciebie przyjadę, Kocham Cię – dodałem, rozmowa się urwała, znowu straciłem zasięg zdążyłem tylko usłyszeć że ona mnie też.
       - Co jest grane – zapytał zaciekawiony Mariusz.
       - Dokładnie nie wiem, ale to co tutaj się stało, dzieje się w całym mieście- poinformowałem kolegów. Tak naprawdę w głowie już wiedziałem o co chodzi, mimo że jest to niedorzeczne i nierealne to w sumie teraz jest prawdziwe, apokalipsa zombie.
       - To co robimy – dodał Marek.
       - Nie wiem jak wy, ale ja się stąd wynoszę nie ważne co będę musiał zrobić jadę po moją żonę i córkę .

5 komentarzy:

  1. Najczęściej czytam kryminały i horrory, ale to czytało się całkiem przyjemnie. Oby tak dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zapraszam do śledzenia bloga i tej historii :)

      Usuń
  2. Jako fanka obszernych opisów (z czym sama muszę czasem walczyć) dodałabym ich trochę - choćby po to, by przybliżyć czytelnikowi akcję. Nie da się też nie zauważyć paru błędów ortograficznych i pomyłek ze znakami, ale to da się naprawić. Opowiadanie zapowiada się ciekawie i czyta szybko, chociaż mam wrażenie, że za mało jest uczuć. W swoich pierwszych rozdziałach też miałam z tym problem, więc rozumiem i trzymam kciuki za dalszą wenę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za komentarz i opinie, oczywiście cały czas staram się jakoś poprawiać w dalszych rozdziałach opisy(mimo tego że ja sam nie jestem ich fanem, gdy coś czytam) a także błędy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, dzięki za odwiedzenie mojego bloga ;) Moje zombie są bardzo żwawe i wizja takiej apokalipsy najbardziej mnie przeraża.
    Co do twojej opowieści to przyznam, że ciekawie będzie śledzić losy młodej rodziny, zwłaszcza z małym dzieckiem, bo temat małych dzieci jest często pomijany w kategorii zombie. No chyba, że Tosia szybko zginie :/

    OdpowiedzUsuń